Rozdania nagród są ważne, a przynajmniej powinny, dla tych, którzy interesują się na poważnie komiksem japońskim. Mają parę bardzo ważnych zalet - przede wszystkim, pozwalają czasem bardziej wymagającemu czytelnikowi znaleźć dla siebie dobrą lekturę, ale, co jest tu chyba bardziej istotne, dzięki nim autor nagradzanego komiksu ma swoje zasłużone pięć minut chwały, tytuły się lepiej sprzedają, a kariery nabierają rozpędu.
W każdym razie, tak właśnie jest w przypadku bardziej prestiżowych rozdań nagród - postanowiłam napisać o chyba najbardziej znaczącym tego typu przedsięwzięciu w Japonii, Tezuka Osamu Cultural Prize, choć spóźniłam się o dobre kilka miesięcy, bo ogłoszenie wyników miało miejsce... w marcu tego roku. No ale przecież nikt mi nie zabroni pisać o dobrych komiksach - nawet jeśli po czasie - hue hue!
Dla osób kompletnie zielonych w temacie, napiszę, że nazwa wzięła się od pionierskiego i najbardziej znanego, japońskiego twórcy komiksów, Tezuki Osamu, który nazywany jest ojcem mangi (anime zresztą też). W konkursie wyróżniane są prace, które mają podobno iść śladami mistrza - czyli, w domyśle, reprezentować sobą coś więcej. Na ten temat można by napisać dużo więcej, choćby o tym jakich znamienitych twórców uhonorowano w poprzednich edycjach i jak dużą rolę ten konkurs odgrywa na scenie komiksu japońskiego, ale nie czas dziś na to, pora na analizę tegorocznych wygranych!
Tytuł: Sangatsu no Lion
Autor: Chica Umino
Kiriyama Rei ma 17 la, wielki talent do shogi (japońskie szachy) i jest już profesjonalnym, zarabiającym graczem. Poza tym nie ma nic. Jest cichy i aspołeczny, nie posiada rodziny, ani przyjaciół, a nawet nie uczęszcza do szkoły. Utrzymuje tylko kontakt z Akari, sąsiadką, i jej dwiema młodszymi siostrami - Momo i Hinatą - które kobieta wychowuje.
O tym komiksie pisałam już prawie dwa lata temu tutaj i niewiele mam dziś do dodania, głównie dlatego, że z lekturą stoję w miejscu. Co mnie jednak ogromnie cieszy to to, że historia została doceniona już po raz trzeci (w 2011 roku manga zajęła pierwsze miejsca na Manga Taisho oraz Kodansha Manga Award) i, właściwie osiągnęła już z wyróżnień prawie wszystko. W dodatku, bardzo dobrze sprzedaje się w Japonii i za każdym razem, gdy widzę tę mangę w rankingach stu najlepiej sprzedających się tomików, czuję się pozytywnie zaskoczona, bo to bardzo mądra opowieść. Brakuje tylko wydania w USA i nominacji do nagrody Eisnera... na co pewnie nie mamy co liczyć, bo choć Sangatsu no Lion wydaje się być całkiem lubianą pozycją przez czytelników wydawnictwa Vertical (prowadziło w ich ankiecie), to z punktu widzenia pewnie jakiegokolwiek wydawnictwa nie jest to komiks, który obroniłby się komercyjnie. Z jednej strony, przyznałabym temu rację, z drugiej sama czuję się miło rozczarowana staraniami fanów o wydanie tej serii i kto wie czy rzeczywiście na rynku amerykańskim ta manga by na siebie nie zarobiła.
Tytuł: Mitsuami no Kami-sama oraz inne, krótkie prace
Autor: Kyou Machiko
Mitsunami no Kami-sama to historia o żyjącej w izolacji dziewczynie, która toczy się w świecie doświadczonym trzęsieniami ziemi i katastrofą nuklearną.
Jeżeli ten opis skojarzył Wam się z tsunami w Japonii w marcu 2011 to już wiecie, że nie jest to skojarzenie przypadkowe. Kyou Machiko tworzy śmiałe komiksy, które mają poruszać ciężkie tematy. Wśród innych jej krótkich prac, które zdobyły tytuł najlepszego debiutu wraz z Bóstwem o dwóch warkoczach (w bardzo wolnym tłumaczeniu) jest Anone przedstawiające... Holocaust z romantyczną historią chłopca i dziewczynki w tle. Mało oryginalnie? Napisze Wam więc, że ten wątek romansowy toczy się równolegle z innym, też romantycznym - pomiędzy Adolfem Hitlerem, a Anną Frank. Jak mówi sama autorka: Chcę tworzyć prace, które bawią i poruszają kwestie społeczne w tym samym czasie. Kończę wybierając tematykę zbyt ciężką, żeby sobie z nią poradzić, a ślady mojej desperackiej walki stają się moim wyrobem. Mam nadzieję, że mogę podnieść sobie poprzeczkę wyżej, gdy kończę utwór.
No cóż, wybór komiksu tak symbolicznego dla Japończyków chyba nie powinien nikogo dziwić. Oczywiście, nie ujmując nic talentowi autorki - zapoznać się z jej pracami, niestety, nie ma jak, ale nawet nie poddaję w wątpliwość tego, iż tematy przez nią poruszane mogą stanowić tło do istotnych debat społecznych, a wartości poruszane w jej komiksach rzeczywiście mogą być bardzo bliskie temu, co reprezentował swoimi pracami sam Osamu Tezuka. Tytuł wygląda mi trochę na filozoficzne rozmyślania o bogu, świecie i doświadczanym przez ludzi niepotrzebnym cierpieniu - na przykład tym spowodowanym właśnie przez tsunami. Aż żal, że takie komiksy są poza zasięgiem reszty świata, bo przecież opowiadają o czymś szalenie ważnym, co umyka wrażliwości wciąż wielu ludzi.
Mitsunami no Kami-sama to historia o żyjącej w izolacji dziewczynie, która toczy się w świecie doświadczonym trzęsieniami ziemi i katastrofą nuklearną.
Jeżeli ten opis skojarzył Wam się z tsunami w Japonii w marcu 2011 to już wiecie, że nie jest to skojarzenie przypadkowe. Kyou Machiko tworzy śmiałe komiksy, które mają poruszać ciężkie tematy. Wśród innych jej krótkich prac, które zdobyły tytuł najlepszego debiutu wraz z Bóstwem o dwóch warkoczach (w bardzo wolnym tłumaczeniu) jest Anone przedstawiające... Holocaust z romantyczną historią chłopca i dziewczynki w tle. Mało oryginalnie? Napisze Wam więc, że ten wątek romansowy toczy się równolegle z innym, też romantycznym - pomiędzy Adolfem Hitlerem, a Anną Frank. Jak mówi sama autorka: Chcę tworzyć prace, które bawią i poruszają kwestie społeczne w tym samym czasie. Kończę wybierając tematykę zbyt ciężką, żeby sobie z nią poradzić, a ślady mojej desperackiej walki stają się moim wyrobem. Mam nadzieję, że mogę podnieść sobie poprzeczkę wyżej, gdy kończę utwór.
No cóż, wybór komiksu tak symbolicznego dla Japończyków chyba nie powinien nikogo dziwić. Oczywiście, nie ujmując nic talentowi autorki - zapoznać się z jej pracami, niestety, nie ma jak, ale nawet nie poddaję w wątpliwość tego, iż tematy przez nią poruszane mogą stanowić tło do istotnych debat społecznych, a wartości poruszane w jej komiksach rzeczywiście mogą być bardzo bliskie temu, co reprezentował swoimi pracami sam Osamu Tezuka. Tytuł wygląda mi trochę na filozoficzne rozmyślania o bogu, świecie i doświadczanym przez ludzi niepotrzebnym cierpieniu - na przykład tym spowodowanym właśnie przez tsunami. Aż żal, że takie komiksy są poza zasięgiem reszty świata, bo przecież opowiadają o czymś szalenie ważnym, co umyka wrażliwości wciąż wielu ludzi.
Tytuł: Onnoji
Autor: Yuuki Shikawa
Dziewczynka o imieniu Miyako odkrywa, że ze świata zniknęli wszyscy ludzie oprócz niej. Spędzając wszystkie swoje dni w dziwnym, wypranym z ludzi mieście uświadamia sobie, że jest w nim "coś" jeszcze i nazywa to Onnoji. Ta cztero-panelowa manga przybliża nam codzienność dziewczynki w mieście, które z rutyną nie ma nic wspólnego.
Ponownie, manga powiązana z wielkim tsunami w Japonii, które miało miejsce tuż przed startem tej serii. Komiks opowiada o Miyako i chłopcu, który został przemieniony we... flaminga, i ich ekscentrycznym życiu w post-apokaliptycznym świecie. Z czasem, staje się to, podobno, historia o miłości i nadziei. Autor o swojej pracy mówi tak: Pewnego dnia, świat się nagle zmienił, a ja wyraziłem to, jak się czułem w sposób bezpośredni. Zacząłem tę serię bez decyzji jak ma się skończyć. Ale zawsze miałem w myślach obraz [postaci] akceptujących zmieniony świat i posuwających się naprzód.
Bardzo podoba mi się to, jak brzmi zarys fabuły - bo czy porównanie wielkiej katastrofy, która niektórym zabrała rodzinę i cały dobytek życia, a wiele dzieci pozostawiła osieroconymi, do zostania ostatnim człowiekiem na ziemi i poprowadzenie tego z perspektywy dziewczynki, nie jest nowatorskie? Podobnie jak w Mitsuami no Kami-sama problem jest podany w ciekawej formie. Wygląda lekko i jest, podobno, komediowe. Ja założę się, że też bardzo metaforyczne i dlatego pewnie bardzo ciekawe, a przede wszystkim, dodające otuchy.
Dziewczynka o imieniu Miyako odkrywa, że ze świata zniknęli wszyscy ludzie oprócz niej. Spędzając wszystkie swoje dni w dziwnym, wypranym z ludzi mieście uświadamia sobie, że jest w nim "coś" jeszcze i nazywa to Onnoji. Ta cztero-panelowa manga przybliża nam codzienność dziewczynki w mieście, które z rutyną nie ma nic wspólnego.
Ponownie, manga powiązana z wielkim tsunami w Japonii, które miało miejsce tuż przed startem tej serii. Komiks opowiada o Miyako i chłopcu, który został przemieniony we... flaminga, i ich ekscentrycznym życiu w post-apokaliptycznym świecie. Z czasem, staje się to, podobno, historia o miłości i nadziei. Autor o swojej pracy mówi tak: Pewnego dnia, świat się nagle zmienił, a ja wyraziłem to, jak się czułem w sposób bezpośredni. Zacząłem tę serię bez decyzji jak ma się skończyć. Ale zawsze miałem w myślach obraz [postaci] akceptujących zmieniony świat i posuwających się naprzód.
Bardzo podoba mi się to, jak brzmi zarys fabuły - bo czy porównanie wielkiej katastrofy, która niektórym zabrała rodzinę i cały dobytek życia, a wiele dzieci pozostawiła osieroconymi, do zostania ostatnim człowiekiem na ziemi i poprowadzenie tego z perspektywy dziewczynki, nie jest nowatorskie? Podobnie jak w Mitsuami no Kami-sama problem jest podany w ciekawej formie. Wygląda lekko i jest, podobno, komediowe. Ja założę się, że też bardzo metaforyczne i dlatego pewnie bardzo ciekawe, a przede wszystkim, dodające otuchy.
Tytuł: Manga Michi oraz Ai... Shirisomeshi Koro ni...
Autor: Fujiko Fujo A
Na tę nominację składają się dwie mangi.
Manga Michi zostało stworzone w 1970 roku przez duet Fujiko Fujo A czyli Abiko Motoo oraz Fujiko F. Fujo (autor Doraemona). Jest to 10-tomowa, autobiograficzna opowieść o tym jak narodziła się przyjaźń między autorami i jak rozwinęła się ich miłość do komiksu - ale też o tym, jak pasja, koniec końców, podzieliła ich drogi.
Ai... Shirisomeshi Kei ni... powstaje od 1997 roku, ma 12 tomów i jest pracą wyłącznie Abiko Motoo. Historia kręci się wokół rezydentów Tokiwa So - kompleksu mieszkań na wynajem dla mangaków w Tokio. Wśród nich, 21-letni Maga Michio, prowadzi dziennik swoich doświadczeń jako początkujący artysta. Gdy w kompleksie pojawia się Konotera Yukie pragnąca zabrać z Tokiwa So swojego młodszego brata, Michio czuje się zmieszany. Kobieta wolałaby, aby jej brat wrócił na studia - jej ojciec uważa, że zawód twórcy komiksów to nie sposób na życie. Czy Michio uda się ją przekonać, że jej utalentowany brat powinien kontynuować karierę?
Ai... jest sequelem do Manga Michi (Droga Mangi) i obie uważane są za "Biblię Mangi". Pierwszy z komiksów pozwala czytelnikowi śledzić losy dwójki autorów, gdy dopiero przeprowadzili się do Tokio, gdzie poznali innych twórców, między innymi Shotaro Ishinomoriego (Cyborg 009) oraz Akatsukę Fujo. Mieszkali właśnie z nimi w kompleksie o nazwie Tokiwa So.
Nie zamierzam podważać tytułu "Bibli Mangi", dlatego też niewiele mam do dodania. Obie pozycje wydają się być bardzo ciekawą lekturą dla wszystkich bardziej interesujących się tematem. Wszystkie te pokazane w komiksach sytuacje z życia wzięte, pasja autorów i trud pracy mangaki są na pewno szalenie interesującą sprawą. Nie dziwi mnie też obecność tu tego tytułu - to kamień milowy historii japońskiego komiksu. Weźmy na przykład sam kompleks Tokiwa So - przez rok mieszkał tam sam Tezuka Osamu, wielu innych znamienitych i legendarnych twórców komiksów, a sam budynek, pomimo, iż cały z drewna, przetrwał bombardowanie Tokio podczas II Wojny Światowej.
Na tę nominację składają się dwie mangi.
Manga Michi zostało stworzone w 1970 roku przez duet Fujiko Fujo A czyli Abiko Motoo oraz Fujiko F. Fujo (autor Doraemona). Jest to 10-tomowa, autobiograficzna opowieść o tym jak narodziła się przyjaźń między autorami i jak rozwinęła się ich miłość do komiksu - ale też o tym, jak pasja, koniec końców, podzieliła ich drogi.
Ai... Shirisomeshi Kei ni... powstaje od 1997 roku, ma 12 tomów i jest pracą wyłącznie Abiko Motoo. Historia kręci się wokół rezydentów Tokiwa So - kompleksu mieszkań na wynajem dla mangaków w Tokio. Wśród nich, 21-letni Maga Michio, prowadzi dziennik swoich doświadczeń jako początkujący artysta. Gdy w kompleksie pojawia się Konotera Yukie pragnąca zabrać z Tokiwa So swojego młodszego brata, Michio czuje się zmieszany. Kobieta wolałaby, aby jej brat wrócił na studia - jej ojciec uważa, że zawód twórcy komiksów to nie sposób na życie. Czy Michio uda się ją przekonać, że jej utalentowany brat powinien kontynuować karierę?
Ai... jest sequelem do Manga Michi (Droga Mangi) i obie uważane są za "Biblię Mangi". Pierwszy z komiksów pozwala czytelnikowi śledzić losy dwójki autorów, gdy dopiero przeprowadzili się do Tokio, gdzie poznali innych twórców, między innymi Shotaro Ishinomoriego (Cyborg 009) oraz Akatsukę Fujo. Mieszkali właśnie z nimi w kompleksie o nazwie Tokiwa So.
Nie zamierzam podważać tytułu "Bibli Mangi", dlatego też niewiele mam do dodania. Obie pozycje wydają się być bardzo ciekawą lekturą dla wszystkich bardziej interesujących się tematem. Wszystkie te pokazane w komiksach sytuacje z życia wzięte, pasja autorów i trud pracy mangaki są na pewno szalenie interesującą sprawą. Nie dziwi mnie też obecność tu tego tytułu - to kamień milowy historii japońskiego komiksu. Weźmy na przykład sam kompleks Tokiwa So - przez rok mieszkał tam sam Tezuka Osamu, wielu innych znamienitych i legendarnych twórców komiksów, a sam budynek, pomimo, iż cały z drewna, przetrwał bombardowanie Tokio podczas II Wojny Światowej.
Tytuł: Uchuu Kyoudai
Autor: Chuuya Koyama
Jest rok 2025, NASA przedstawiło członków załogi - jest wśród nich japończyk, Hibito Namba - mającej żyć przez dłuższy czas na Księżycu. Tymczasem w Japonii, starszy brat Hibito, Mutta, który dotychczas zajmował się projektowaniem aut, zostaje zwolniony z pracy i kompletnie bez pomysłu na życie. Pomimo tego, iż ta dwójka obrała sobie zupełnie odmienne kierunki w życiu, obietnica złożona w dzieciństwie sprawia, że ich ścieżki znów się łączą.
No dobra, pora się do czegoś przyznać - piszę ten post tylko dlatego, że PRAGNĘŁAM w końcu napisać o Kosmicznych Braciach. Ta manga jest zbyt rewelacyjna, by nie mieć, gdzie o niej wspomnieć na tym blogu. To nie Uchuu Kyoudai potrzebuje mojej rekomendacji, to ja POTRZEBUJĘ wspomnieć o tym komiksie na swoim blogu, albo zginąć zapomniana. Serio.
Ale od początku. Wspomniana wcześniej obietnica dotyczyła lotu na Księżyc i Marsa - nasi bracia obiecali sobie, że kiedyś wyruszą tam szukać form życia, co pośrednio miałoby prowadzić do tego, że obaj zostaną astronautami. Piękne marzenie, prawda? A teraz wyobraźcie sobie: macie te trzydzieści lat, jesteście przytłoczeni życiem, które może i nie było takie złe, ale też niczym się nie wybiliście, od wielu, wielu lat nie czujecie już prawie nic, a marzenia z dzieciństwa już dawno pożegnaliście. Dokładnie w takiej sytuacji znalazł się Mutta, kiedy po nagłym przypływie charakteru został zwolniony z pracy, był zmuszony znowu zamieszkać z rodzicami i sam nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Na szczęście sytuacja dość szybko się odwraca, bohater przypomina sobie dawną obietnicę i rozmyśla o tym, jak został w tyle za swoim bratem... i właśnie w tym momencie jego życia mama postanawia w tajemnicy zgłosić go do naboru na astronautów do JAXA (japońska narodowa agencja kosmiczna).
Jak możecie się domyślić, w mandze możemy śledzić drogę do zostania astronautą - nigdy nie spodziewałam się, że jakakolwiek historia dostarczy mi tyle wiedzy z taką łatwością i lekkością, z jaką jest mi dostarczana w Uchuu Kyoudai właśnie. Nie zostaniecie przygnieceni jakąś skomplikowaną terminologią, ale pojawi się mnóstwo dobrze wkomponowanych, ciekawych faktów, które nie będą przeszkadzać w odbiorze, a mogą mile zaostrzyć apetyt na tego typu wiedzę. Nie trzeba być nawet zainteresowanym kosmosem, by historia wciągnęła po uszy, bo i tak śledzimy przede wszystkim życie bohaterów... A raczej, tę część ich życia związaną z ich pasją (czyli de facto kosmosem) - po prostu charakter bohaterów znajduje odbicie w tym, co lubią robić. I tak, jak w życiu, pasje wiele nam tutaj mówią o człowieku. W innych komiksach wszystko mogłoby toczyć się wokół wątków romantycznych lub ratowania świata, tutaj tego nie uświadczycie, ta manga to czysta miłość postaci do ich zainteresowań. To esencja tego dzieła, jego zaleta i siła, i ja nie wymieniłabym jej na nic innego, bo sprawdza się znakomicie. Poza tym, jak tu nie kochać Mutty? Czuję z nim silną, emocjonalną więź, którą mogłabym obdarzyć tylko postacie będące nietypowymi kalekami życiowymi (kalekami-nie-kalekami, jeśli wiecie o co mi chodzi), no i urodziliśmy się w tym samym roku! Nie zrozumcie mnie źle, główny bohater to nie żadna ofiara losu, a po prostu trzydziestoletni, trochę niepewny siebie facet, któremu parę rzeczy w życiu wyszło, a parę nie i dopiero po latach zabiera się bardziej poważnie (ale nie aż tak bardzo serio, wiek pozwala mu zachować dystans) do realizacji swojego najbardziej skrytego marzenia. I to jest właśnie takie piękne i takie inspirujące. Kosmiczni Bracia to cudowny komiks. Historia, po prostu. Ja jestem zachwycona, nie ma serii, która pozwoliłaby mi się lepiej rozluźnić, a kiedy trzeba nienachalnie mnie poruszyć lub zainspirować do działania, jak właśnie ta. Z całego serca polecam Wam losy Mutty czy to w formie komiksu, czy animacji. Po prostu go poznajcie.
Ja też będę marzyć, jak Mutta... o tym, że nauczę się kiedyś płynnie japońskiego, zostanę studentką na Kyoto Seika (albo co lepsze, wykładowczynią!), będę mądra, a kiedy dosięgnę czterdziestki zostanę członkinią gangu motocyklowego... no i, że ktoś kiedyś wyda w USA Uchyuu Kyoudai :') Zapalcie znicze, wpisujcie miasta!
No dobra, koniec słabego akcentu humorystycznego.
No dobra, koniec słabego akcentu humorystycznego.
Dotychczas manga wygrała już raz na Shogakukan Manga Award i Kodansha Manga Award - myślę, że nominacji powinno być więcej i aż żal ściska, że manga swoje miejsce tutaj zawdzięcza oddanym czytelnikom. Niesłusznie mało doceniana seria.
To już wszyscy zwycięzcy. W planach miałam napisanie drugiej części o reszcie nominowanych mang, które nie zwyciężyły - zostało ich 16 i nie sądzę, żeby do napisania tej drugiej części doszło.
Uważam, że ze wszystkich 20 tytułów wybrano te, które rzeczywiście w jakiś sposób oddają to, co tworzył sam Tezuka - chodzi mi głównie o wartości poruszane w tych historiach.
Źródłem większości informacji zawartych w tekście jest Asahi Shimbun, organizator konkursu.
Zastanawiam się czy jest sens pisania o rozdaniach nagród - temat jest mało lotny jak na polskie warunki i nie jestem przekonana czy taka forma nie stanie się dla czytelnika męcząca nawet za drugim razem. Jeśli macie jakąś opinię na ten temat, proszę, dajcie mi znać czy powinnam kontynuować pisanie tego typu tekstów.
Z dedykacją dla Faker Senpai za pomoc przy doskonaleniu tekstu. Dziękuję!
"ten wątek romansowy toczy się równolegle z innym, też romantycznym - pomiędzy Adolfem Hitlerem, a Anną Frank"
OdpowiedzUsuńOkej, myślałam, że już nic z Japonii mnie nie zdziwi, ale jednak. Bo spróbowałam sobie to wyobrazić. Może teraz, jak dostało tę nagrodę, to chociaż rawy się w internetach pojawią?
[*] WARSZAWA
Szanuję wszystkie te mangi, mam tylko jeden problem z nimi: takie dzieła wymagają myślenia, a ja jednak wolę bezmózgą rozrywkę. Tzn. intelektualne i skłaniające do przemyślenia rzeczy też lubię, ale jestem strasznie przewrażliwiona i po każdej takiej perełce potrzebuję czasu, żeby się pozbierać - ten czas wypełniam właśnie papką. W tej chwili już chyba odchorowałam Mój Drogi Bracie (nie, spokojnie, nie mam aż takiego laga, kupiłam parę miesięcy po premierze), akurat na odgrzebanie jakichś dawno temu zaczętych, ponagrywanych na stare płyty, tytułów :) Albo jakiś komiks Marvela. Albo może jakiś serial szczelę!
W każdym razie, Sangatsu dodane do followów na Batoto. Które zmieniło layout, mateńko, teraz w lewym gównym rogu jest mój avatar i on SIĘ RUSZA! A póki co, idę czytać mngo na podstawie Pokemon Conquest. Dzięki za tę notkę!
Miałam dokładnie takie same odczucia i dlatego pomyślałam, że warto wrzucić to jako ciekawostkę - nagroda za oryginalność zobowiązuje :> Też czekam choćby na rawy.
UsuńDziękuję :')
Rozumiem to i, HA, miewam podobnie. Mam w zwyczaju odkładać lekturę cięższych rzeczy na później i by mieć jakąś wymówkę sięgam po choćby najgłupsze shoujo, bo po prostu łatwiej wchodzi. I też muszę odchorować!
OMG RZECZYWIŚCIE! Nawet nie zauważyłam, bo w oczy mi się zawsze rzucał ten niebieski szereg podstron :'D Mój avatar się nie rusza, no fun.
POKEMONY TO TEŻ KLASYK!
Całkiem fajno tekst ;) Zawsze fajnie jest poczytać (popisać także?) o takich akcjach, bo mimo wszystko są ważne, no i nawet trochę ciekawe :D
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńPopisać niekoniecznie fajnie, mimo, że uważam te posty za wartościowe - sam research potrafi mi wyjąć kilka dni z życiorysu. Samo pisanie nie przychodzi tak źle (choć z opisami się szarpię) kiedy wiem co napisać, no ale żeby wiedzieć muszę przeczytać, a z tym czasem ciężko :')
Twoja praca którą tu władasz jest naprawdę warta uwagi gdyż dawno nie czytałem przyjemnie napisanych artykułów o mangach.
OdpowiedzUsuńPs Życzę ci byś miała nadal siłę pisać tak dobrze.
Dziękuję. :)
Usuń