Kaoru Mori: Anything and something jest wydawnictwem bardzo dziwnym - zawiera kilka niepowiązanych ze sobą historyjek, jeszcze więcej ilustracji z serii, które z rzeczonymi historiami nie mają nic wspólnego, i bardzo dużo dodatków odautorskich. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Odpowiedź brzmi: nie.
Zacznijmy jednak od tego, co w wydaniu jest z pewnością na plus.
Yen Press słynie już ze swojego przepięknego wydania
A Bride's story (również autorstwa Kaoru Mori) i nie zawiódł także w przypadku
Anything and something, bowiem te dwa tytuły, w tym przypadku, niczym się nie różnią - oba mają twarde oprawy, obwoluty i ten sam, spory format. Gdyby nie całkiem odmienna kolorystyka okładek to może nawet by do siebie pasowały, ale, w moim odczuciu, tak nie jest.
Wracając jednak do kwestii tego, jak prezentuje się samo
Anything and something, autorka zaserwowała czytelnikom dość ciekawą okładkę - jest na niej... wszystko: pokojówka (a nawet dwie), licealistka, króliczek Playboy'a (no, powiedzmy) i kilka innych postaci, a wszystko na gustownym tle w odcieniach beżu i z żółtymi elementami. Mimo nijak niepasujących do siebie postaci, które mogą wzbudzać różne odczucia - jak np. króliczek Playboy'a, do którego dalej żywię niesmak - okładka nie jest dla mnie brzydka, bo Kaoru Mori to utalentowana rysowniczka.
Obwoluta jednak wydaje mi się średnio trafiona. Dlaczego? Ponieważ sugeruje nam tylko kompilację one shotów różnej maści spod ręki autorki, a sprawy mają się zupełnie inaczej. Pierwsza połowa tomiku to rzeczywiście zbiór historii, następnie mamy jednak wiele ilustracji i szkiców nawiązujących do
Emmy - serii autorki sprzed kilku lat - a na końcu różnej długości dodatki odautorskie. Z tego powodu, osobiście przemianowałabym tytuł tomiku na 'Anything and nothing' lub 'Emma Fanbook'. Serio.
|
Spis treści oraz początek "Welcome to the Mansion, Master!" |
|
"The Swimsuit Bought Long Ago" |
Mnogość materiałów z
Emmy jest wręcz przytłaczająca i stanowi lwią część tomiku - no fajnie, ale ja tej serii nie czytałam
bo czekam aż Yen Press nabędzie licencje/ktoś to wyda w Polsce.
Oprócz tego znalazło się kilka szkiców do
A Bride's Story, co akurat było miłym dodatkiem, bo tę historię na szczęście znam. Sprawa z dodatkami odautorskimi ma się, niestety, podobnie - miło jest przeczytać to, co autorka ma nam ciekawego do przekazania o swojej pracy (i różne aspekty historyczne rzeczywiście potrafiły mnie zainteresować), ale zdarza się, że Kaori Mori po prostu zanudza (nie mogę jednak do końca winić za to autorki, ale o tym będzie na samym końcu).
|
Wstępne projekty do "A Bride's Story" |
|
Emma i Shirley |
Z zamierzenia
Anything and something miało być zbiorem one shotów, ale tu też, niestety, autorka wypada słabo. W tomiku znajdziemy dziesięć, mniej lub bardziej rozbudowanych, historii, które artystka stworzyła od czasów sprzed debiutu, aż do 2011 roku. Tematyka tych one shotów jest bardzo różna, najwięcej jest oczywiście, tak uwielbianych przez autorkę, pokojówek - są cztery historie z ich udziałem. Trzy historie dotyczą uczennic, a kolejne trzy dorosłych kobiet.
|
"Sumire's Flower" |
|
Dodatek odautorski i randomowa ilustracja |
W przypadku aż pięciu historii ciężko jest cokolwiek napisać - powstały bowiem na zlecenie magazynu Fellows!, a ich tematyka była z góry wyznaczona przez wydawcę i kręciła się głównie wokół... garderoby: okulary, strój królika, strój pokojówki, strój kąpielowy i ogólne pojęcie "kostiumu". Nie wyszło to tym opowieściom na dobre - z niektórymi tematami Kaoru Mori sobie po prostu nie radziła i nie miała na nie pomysłu, są bowiem krótkie i właściwie bardzo nijakie.
|
Szkice do "Emmy" |
Reszta one shotów jest już całkowicie owocem swobody autorki i ma się nieco lepiej, aczkolwiek to dalej nie są jakieś szczególnie interesujące historie. No, może z wyjątkiem jednej -
Sumire's Flower jest najdłuższą opowieścią w tym wydawnictwie i z pewnością najbardziej rozbudowaną, bo, co ciekawe, autorem scenariusza nie jest Kaoru Mori. "Kwiat Sumire" być może nie jest najprzyjemniejszą z przedstawionych nam w
Anything and something opowieści, ale chyba jako jedyne zawiera puentę i o tyle jest z tego wszystkiego najbardziej sensowne.
|
Shirley |
|
Dodatek o gorsetach |
|
Dodatki do "Emmy" |
Anything and something najlepiej podsumowałam już wyżej, podważając wartość takiego, a nie innego tytułu i właściwie tylko tak można potraktować słusznie to wydanie - jako dodatek do całej reszty twórczości Kaoru Mori. Tym, którzy nie są fanami artystki, stanowczo tę mangową zupę odradzam; zaś tych, którzy chcieliby poznać szczegóły pracy nad
Emmą lub inną serią Mori-sensei, ostrzegam, że to wydawnictwo jest też pełne potknięć - nie tylko autorki, ale i wydawcy, który na siłę poskładał wszystko, co tylko mógł, by wydać to... coś. Bo Kaoru Mori naprawdę zdaje sobie sprawę, że nie wszystkie z zamieszczonych tu historii są udane, a dorzucenie masy dodatków wcale niczego nie zmienia. Ja zostawię sobie na półce
Anything and something, ale nie zamierzam myśleć o nim inaczej, niż o swoistym artbook'u - inaczej zakup byłby całkowicie bezcelowy.
Odtąd ruszam z nową serią postów - przeglądami wydań. Nie jestem jeszcze do końca pewna czy taka formuła - za krótkie i zbyt mało merytoryczne, jak na recenzję, ale dające jakiś obraz tego, co czeka czytelnika - mnie satysfakcjonuje, dlatego byłabym wdzięczna za każdą opinię. Jeżeli pomysł się przyjmie to następne w kolejce będzie polskie wydanie
Aż do nieba Riyoko Ikedy.
Muszę przyznać, że żadnej recenzji już od dłuższego czasu nie czytało mi się tak przyjemnie (nie wspomnąc już o tym, że podzielam wszystkie twoje spostrzeżenia) . ;) Wymieniłaś wszystkie arguenty, które mogłyby kogoś przekonać do zakupu i wady samego wydania, które mogą zniechęcić (niestety tych jest więcej). Na dodatek dodałaś do tekstu zdjęcia, które przyciągają wzrok i urozmaicają tekst. ;)
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego, niż czekać na twoją recenzję odnośnie "Aż do nieba" ;)
Fajny pomysł na tekst, to ja czekam na ten o Aż do Nieba ;)
OdpowiedzUsuńMimo wszystko to, co zaprezentowałaś podoba mi się - zdarzało mi się kupować jeszcze gorsze komiksy tylko dla ładnych obrazków, więc przełknęłabym również nieznajomość Emmy. Wydaje mi się, że grafika by mi to zrekompensowała, a cena, z tego co widzę, też zbyt wygórowana nie jest. No ale na pewno wcześniej kupiłabym Otoyomegatari.
Miło mi bardzo w takim razie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za motywujące słowa i mam nadzieję, że mój przegląd "Aż do nieba" okaże się pomocny!
Dziękuję (:
OdpowiedzUsuńJa tam cenę uważam za dość wysoką ogólnie, ale mającą swoje odzwierciedlenie w jakości, dlatego mi nie żal. Wydanie jest świetne, a rysunki, rzeczywiście, rekompensują, o ile od początku nie potraktujesz tego jako lekturę i nastawisz się tylko na plusy wizualne. No, chciałam ostrzec ;)
Stwierdziłabym nawet, że zaważy na tym, czy kupię ten tytuł. :)
OdpowiedzUsuń